Rozdział 1
Scarlet
Tydzień później
Nie
miałam siły się ruszyć. Jedyne, na co miałam ochotę, to zasnąć i już nigdy się
nie obudzić. Twarz miałam opuchniętą od płaczu, oczy zaczerwienione, a włosy
brudne i potargane. Innymi słowy, wyglądałam beznadziejnie. W końcu nie ma co
się dziwić, biorąc pod uwagę, że nie brałam prysznica prawie od tygodnia.
Zamiast tego, co chwilę odtwarzałam w głowie wydarzenia z tego feralnego dnia,
czując się tak, jakby brakowało mi powietrza. Nie mogłam oddychać. To była dla
mnie istna tortura.
Sześć dni
wcześniej
Cały
dzień nie mogłam skontaktować się z Carterem i zaczynałam odchodzić od zmysłów,
bo nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca. Mój narzeczony zawsze
odbierał ode mnie telefon. Zadzwoniłam do Jacksona, bo nie wiedziałam, co
zrobić. Nie minęło piętnaście minut, a on i Jane wpadli zaalarmowani do naszego
domu. Mężczyzna powiadomił też Alessandro, o czym ja nawet nie pomyślałam.
Policjant obiecał, że zorientuje się w sprawie i spróbuje czegoś dowiedzieć.
–
A teraz opowiedz nam na spokojnie, co się stało – poprosiła Jane, kierując mnie
na sofę. Usiadła obok i mocno złapała moje ręce.
–
Od wczorajszego wieczoru Carter był jakiś dziwny – powiedziałam, biorąc głębszy
wdech. Łzy mimowolnie kapały mi z oczu, przez co obraz przed sobą miałam
rozmazany. – Dzisiaj rano zjedliśmy śniadanie, po czym powiedział, że musi
pojechać na chwilę do firmy, bo jest jakiś problem, który musi rozwiązać. Od
tamtej chwili minęło ponad dziewięć godzin, a ja wciąż nie mam z nim kontaktu.
W komórce włącza się poczta, a Emily powiedziała, że Carter w ogóle nie pojawił
się dzisiaj w pracy. Sama już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
Moja
przyjaciółka popatrzyła zaniepokojona na swojego męża, a on podszedł do sofy i
kucnął przede mną.
–
Na pewno wszystko będzie dobrze – zapewnił mnie, kładąc mi rękę na kolanie. –
Zobaczysz, Carter zaraz wróci i wszystko wyjaśni.
W
tym samym momencie drzwi do domu się otworzyły. Zerwałam się z kanapy, święcie
przekonana, że to mój narzeczony, jednak w salonie pojawił się Alessandro z
grobową miną. Od razu wiedziałam, że to, co zaraz powie, mi się nie spodoba.
–
Był wypadek – powiedział, od razu przechodząc do rzeczy. – To mało uczęszczana
droga, dlatego dopiero niedawno ktoś zgłosił, że na poboczu stoi spalony wrak
samochodu. Na podstawie tablic rejestracyjnych udało się nam ustalić, że to
biały rangerover należący do Cartera.
–
A co z nim? – zapytałam, łudząc się, że zaraz usłyszę, że jakimś cudem mój
narzeczony przeżył. To przecież nie może tak się skończyć.
–
Przykro mi, Scarlet – odparł Alessandro, spuszczając wzrok na podłogę. Nie był
w stanie spojrzeć mi prosto w oczy.
–
Nie! – krzyknęłam, odsuwając się od nich wszystkich i wystawiając rękę przed
siebie, dając tym gestem znać, żeby nie odważyli się zrobić ani jednego kroku w
moim kierunku. – Nawet nie waż mi się tego mówić! To nieprawda!
Jackson
podszedł do mnie i zamknął mnie w szczelnym uścisku swoich ramion, a ja
rozryczałam się na dobre i zaczęłam okładać go pięściami po piersi. Mężczyzna
nic sobie jednak z tego nie robił i pozwalał potraktować się jak worek
treningowy. Po chwili opadłam z sił i wtuliłam się w niego mocno, załamując się
całkowicie. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Obecnie
–
Wystarczy tego dobrego – powiedziała Jane, wpadając do mojej sypialni, a zaraz
za nią podążała Melanie. Tak, nie wiem, jakim cudem, ale Jane i Jackson
skontaktowali się z moją przyjaciółką i opowiedzieli o wszystkim, a ona bez
zbędnych ceregieli spakowała walizki dla siebie i swojego chłopaka, Aarona, a
następnie obydwoje przylecieli tutaj samolotem należącym do przyjaciela
Cartera.
–
Dajcie mi spokój – mruknęłam, nakrywając się kołdrą po sam czubek głowy. Nie
miało dla mnie znaczenia, czy jest rano, popołudnie czy wieczór: wszystko
straciło sens.
–
Nie! – krzyknęła Mel, brutalnie ściągając ze mnie kołdrę, a Jane tymczasem
odsłoniła żaluzje w oknach. – Koniec użalania się nad sobą. Od pogrzebu nie
ruszasz się z łóżka. Czas wstać i zmierzyć się z rzeczywistością.
To
do mnie nie docierało – „od pogrzebu”. Cztery dni temu pochowaliśmy Cartera.
Jackson i Jane zajęli się wszystkimi przygotowaniami, bo ja nie byłam wstanie
nic zrobić. Czułam się tak, jakbym żyła w innym wymiarze.
„Pogrzeb”
– jedno słowo, które potrafi wywołać w człowieku tyle negatywnych emocji,
wprost zniszczyć go od środka. Nie znam nikogo, kto byłby fanem takich
uroczystości i z radością w nich uczestniczył.
Zawsze
uważałam, że w niektórych przypadkach można przygotować się na to wydarzenie.
Na przykład, gdy umiera ktoś starszy lub ktoś, kto chorował od dłuższego czasu,
rodzina jest w stanie oswoić się z myślą, że niedługo straci tę osobę. Wiadomo,
śmierć kogoś bliskiego zawsze boli jak cholera, ale czasami człowiek po prostu
wie, że niedługo zabraknie jego krewnego. Wyczuwa to. Jednak jeśli chodzi o
nagłe odejście kogoś, kto powinien żyć, kogo zabrakło zdecydowanie za wcześnie
– wtedy jest sto razy gorzej. Myśli się o wszystkich wspólnych planach,
marzeniach, których nie udało się zrealizować, bo najzwyczajniej w świecie zabrakło
na to czasu. W takiej sytuacji znalazłam się ja. Miałam ochotę wyć z bólu i
wściekać się jednocześnie, próbując się dowiedzieć dlaczego. Dlaczego odebrano
mi Cartera, kiedy tak naprawdę dopiero rozpoczynaliśmy wspólne życie? Dlaczego
nie mieliśmy szansy nacieszyć się sobą i po prostu żyć?
Odruchowo wróciłam myślami do tamtego dnia, krzywiąc się na samo wspomnienie.
–
Jesteś gotowa do wyjścia? – spytał
Jackson, cicho pukając do drzwi mojego pokoju.
–
Tak, możemy iść – odparłam automatycznie, poprawiając włosy. Ubrałam
się w czarną sukienkę z krótkim rękawem, sięgającą mi nad kolano, a na nogi
wsunęłam czarne szpilki. Włosy zebrałam w kok. Nie nałożyłam na twarz makijażu,
bo najzwyczajniej w świecie nie miałam na to siły, a poza tym wiedziałam, że
wystarczy chwila, żebym się rozpłakała, a wtedy makijaż szlag trafi.
Jackson
podał mi ramię i razem zeszliśmy na dół, gdzie czekali na nas Jane, Melanie,
Aaron i wszyscy ludzie Cartera. Za niecałą godzinę miała rozpocząć się msza w
kaplicy, a po niej pochówek na cmentarzu. Agnese razem z Jane i Clarą
przygotowały obiad dla gości, gdy już wrócimy do domu. Nie chciałam brać w tym
udziału, ale przyjaciółki przekonały mnie, że nie powinnam chować się w pokoju,
bo będzie tylko gorzej.
Cała
ceremonia była piękna, jeśli można takim mianem określić czyjś pogrzeb. Kaplica
wprost pękała w szwach, tyle osób pojawiło się w niej tego ranka. Jackson,
Paolo, Giacobbe i jeszcze trzech innych ludzi Cartera niosło jego trumnę. Przez
cały ten czas było ciepło i świeciło słońce, ale gdy dotarliśmy na wyznaczone
miejsce pochówku i ludzie z firmy pogrzebowej byli w trakcie opuszczania trumny
do ziemi, niebo zasnuło się chmurami i zaczęło padać.
Przez
cały ten czas Jane trzymała mnie pod ramię, a z mojej drugiej strony stała
Melanie. Zachowywały się tak, jakbym z rozpaczy miała zaraz rzucić się do tego
dołu za Carterem. Biorąc pod uwagę, że nie wyobrażałam sobie dalszego
funkcjonowania bez niego, może nie byłby to taki głupi pomysł. Nic nie miało
dla mnie już sensu.
–
Nie mam ochoty nigdzie się ruszać – powiedziałam dobitnie, siadając na łóżku i
wracając do rzeczywistości. Próbowałam odzyskać kołdrę, ale Melanie była
nieugięta i im bardziej ja ciągnęłam, tym bardziej ona trzymała. – Nie
rozumiesz?! – krzyknęłam sfrustrowana, czując, że świeże łzy napływają mi do
oczu. Byłam zła na Jane i Mel, bo nie rozumiały, przez co przechodzę, a swoim
uporem tylko pogarszały sprawę. – On nie żyje! Straciłam jedynego mężczyznę,
którego kochałam ponad życie! Był dla mnie wszystkim! WSZYSTKIM! Nie wiesz, co
to za uczucie, tęsknić za kimś do bólu i jednocześnie wiedzieć, że nie ma
możliwości, żebyś do niego zadzwoniła, usłyszała jego głos, poczuła jego dotyk!
I ta wiedza, że czegokolwiek byś nie zrobiła, to i tak nie zwróci mu życia!
Melanie
popatrzyła na mnie przez chwilę, po czym przytuliła mocno do siebie. Zaraz
dołączyła do nas Jane i siedziałyśmy tak we trzy, próbując dodać sobie otuchy.
Wiedziałam,
że moje przyjaciółki się starają, ale nie były w stanie mi pomóc, choćby nie wiem
co. Nikt nie mógł. Sama musiałam poradzić sobie z tym niesamowitym bólem i
wiedziałam, że on tak szybko nie minie. To, co czułam, to cierpienie… ono
odbierało mi wolę życia.
–
Wiemy, że cierpisz, Scar – powiedziała Jane. – I nawet nie próbujemy sobie wyobrazić,
przez co teraz przechodzisz. Ale Carter nie chciałby, żebyś tak żyła. Nie
chciałby, żebyś całymi dniami płakała i pogłębiała się w bólu. Musisz żyć,
skarbie. Dla siebie. I dla niego.
Na
początku miałam na końcu języka jakiś wredny komentarz, ale w ostatniej chwili
się w niego ugryzłam.
–
Macie rację – westchnęłam. – Wiem, że macie rację, ale to nie takie proste.
Czuję się pusta w środku. Ale dobrze, wstanę z łóżka i zejdę do was, wezmę
tylko prysznic. Dacie mi chwilę?
–
Jasne – szepnęła Jane, uśmiechając się do mnie z otuchą. – Nie żeby coś, ale
śmierdzisz. Prysznic to naprawdę dobry pomysł.
Roześmiałam
się krótko, bo moja przyjaciółka miała rację. Sama czułam, że nie pachnę zbyt
zachęcająco. Wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki, zamykając za sobą
drzwi.
***
Ubrałam
się w legginsy i biały T-shirt, a włosy zebrałam w koński ogon, po czym zeszłam
na dół. W salonie zastałam Jane, Melanie, Aarona, Jacksona i o dziwo,
Alessandro. Nie wiedziałam, co jeszcze tutaj robił.
–
Hej – przywitałam się, gdy wszyscy na mój widok zamilkli i popatrzyli ze
współczuciem wymalowanym na twarzach. Nie znosiłam tego. Nie potrzebowałam
tego.
–
Hej. – Usłyszałam chórek głosów, a Jackson podszedł do mnie i zapytał:
–
Jesteś głodna?
–
Nie, nie mam apetytu – szepnęłam zgodnie z prawdą.
–
Scarlet, musisz coś jeść – stwierdziła Melanie. – Nie dasz tak rady na dłuższą
metę.
–
Dobrze, niech wam będzie – westchnęłam, poddając się. Nie miałam siły się
kłócić. – Zjem cokolwiek.
Melanie
wyszła z salonu, zapewne do kuchni, żeby poprosić Agnese o przygotowanie mi
czegoś do jedzenia.
–
Scarlet, wiem, że to nie jest dobry moment, ale chyba nigdy taki nie będzie –
zaczął Jackson, podchodząc bliżej. – W obecnej sytuacji ktoś musi stanąć na
czele mafii.
–
No tak, ale dlaczego zwracasz się z tym do mnie? – spytałam, marszcząc brwi. –
To chyba logiczne, że jako prawa ręka Cartera, to ty przejmujesz pałeczkę.
–
Nie do końca – sapnął, zerkając na wszystkich w pokoju, jakby bojąc się mojej
reakcji na jego następne słowa. – Carter spisał coś w rodzaju testamentu, w
którym jasno określa, że jeśli coś mu się stanie, to ty masz zająć jego
miejsce.
Nie
wiedziałam, co zaszokowało mnie bardziej: to, że mój narzeczony spisał
testament czy to, że zostawiał mafię mnie. Przecież ja nie miałam o tym
pojęcia, byłam w tym nowa!
–
Nie! – krzyknęłam, kręcąc głową. – Nie ma takiej opcji! Jackson, na Boga, ja
się do tego nie nadaję! Po pierwsze, nie mam pojęcia o kierowaniu mafią, a po
drugie nikt nie weźmie mnie na poważnie! Już widzę, jak ludzie Cartera będą
słuchać moich poleceń! – zaśmiałam się, wyobrażając sobie siebie dyrygującą
bandą niebezpiecznych facetów. Najzwyczajniej w świecie nie widziałam się w tej
roli i nawet nie chciałam się jej podejmować. Byłam w tym wszystkim zielona.
–
Poradzisz sobie – zapewnił mnie mężczyzna, podchodząc do mnie, po czym złapał
mnie za ramiona w geście otuchy. – Będę przy tobie. A ludźmi się nie przejmuj.
Byłaś narzeczoną Cartera, więc to logiczne, że cię posłuchają. Twoje zdanie
jest tak samo ważne.
–
Ale tobie się to wszystko należy – dodałam, czując, że zaczyna mi brakować
argumentów. – Tyle lat mu pomagałeś, wspierałeś, byłeś obok.
–
Może cię zaskoczę, ale nie chcę tego – zaśmiał się. – Pasuje mi to, co robię.
Wolę stać z boku i cię wspierać, wierz mi. Mówię szczerze.
Westchnęłam głośno, przeczesując włosy palcami. A więc postanowione. Teraz ja tutaj rządzę.
***
Od
zeszłego tygodnia Jackson przesiadywał ze mną całymi dniami w gabinecie Cartera
i wdrażał we wszystko. Z początku przebywanie w tym pokoju bolało, bo każda
rzecz przypominała mi o moim narzeczonym i o tym, co straciłam. Jakby tego było
mało, to okazało się, że poza kierowaniem mafią, Carter zostawił mi swoją sieć
hoteli. Na to z pewnością nie byłam przygotowana, a wyglądało na to, że mój
narzeczony wręcz przeciwnie.
Dzisiaj
był pierwszy dzień, kiedy miałam pojawić się w firmie, i już się bałam, jak
wszyscy zareagują na mój widok.
–
Gotowa? – zapytał Jackson, wchodząc do mojej sypialni. Ubrałam się w czarną
sukienkę bez rękawów, kończącą się tuż przed kolanem, a włosy zebrałam w kok.
Nałożyłam na twarz niewielki makijaż, akurat tyle, żeby ukryć sińce pod oczami
i bladość cery.
–
Tak, możemy iść. – Uśmiechnęłam się lekko. Mężczyzna przytrzymał dla mnie drzwi,
puścił mnie przodem i razem zeszliśmy na dół. Jane została u siebie, bo nie
czuła się za dobrze, więc teraz w domu była tylko Melanie i jej chłopak.
–
Na pewno nie chcesz, żebyśmy jechali razem z tobą? – zainteresowała się
przyjaciółka.
–
Nie, daj spokój – zapewniłam ją. – Jak by to wyglądało? Nowa pani prezes z
niańkami? To raczej nie przejdzie. Wystarczy mi, że Jackson ze mną pojedzie.
Poza tym, Emily jest na miejscu.
–
No dobrze, masz rację – stwierdziła dziewczyna, chociaż po jej minie widziałam,
że wolałaby nie spuszczać mnie z oka. – Ale gdyby coś się działo albo gdybyś po
prostu złapała doła, to od razu dzwoń, a ja przyjadę.
–
Dziękuję – szepnęłam, przytulając ją mocno. Zaraz potem wraz z Jacksonem
wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do czarnego mercedesa, po czym ruszyliśmy w stronę
firmy.
–
Bycie tam zaboli, wiem to – powiedziałam, gdy dojeżdżaliśmy na miejsce. – Ja…
nie jestem gotowa, żeby zmierzyć się z tym wszystkim, ale wiem, że muszę. Im
dłużej będę to odkładać, tym będzie mi ciężej. Mam tylko nadzieję, że kiedyś
ten ból zmaleje i będę w stanie wspominać Cartera bez płaczu.
–
Po burzy zawsze wychodzi słońce, Scar – pocieszył mnie Jackson, łapiąc za rękę.
– Zobaczysz, jeszcze będziesz szczęśliwa. Nie powiem ci, że to nastąpi już
niedługo, bo sam w to nie wierzę. Wiem, jak bardzo kochałaś mojego przyjaciela.
–
Ja po prostu… – Zawiesiłam na chwilę głos, przełykając łzy. Nie chciałam
rozkleić się tuż przed wejściem do biura. Nie po to nakładałam makijaż godzinę
temu. – Po prostu nie wierzę, że to się naprawdę stało. Codziennie rano łudzę
się, że to wszystko jest złym snem, z którego niedługo się obudzę i zobaczę
obok siebie Cartera, a on powie mi, jak bardzo mnie kocha. Ale zaraz potem
dociera do mnie, że to nie jest sen, tylko podła rzeczywistość. Ja nie poradzę
sobie bez was, Jackson. Nie zostawiajcie mnie samej, proszę.
Wiem,
że pod koniec brzmiałam żałośnie, ale taka była prawda. Jedynym, co jeszcze
motywowało mnie do pozbierania się do kupy, byli moi przyjaciele. Bo
wiedziałam, że jeśli znów się rozpadnę na kawałki, to oni będą obok, żeby poskładać
mnie w całość.
Nagle
mężczyzna zatrzymał się przy chodniku. Wyjrzałam przez okno i zorientowałam się,
że dotarliśmy już do firmy. Jednak zanim zdążyłam wykonać jakiś ruch, Jackson
chwycił moją twarz w swoje dłonie i zmusił, żebym spojrzała mu w oczy.
–
Nigdy cię nie zostawimy. Nie ma nawet takiej opcji – powiedział dobitnie. –
Jesteśmy rodziną. I nawet gdybyś miała nas dość i kazała nam spadać, to my i
tak zostaniemy. Rozstawimy namiot w ogrodzie, jeśli będzie trzeba, ale nie
zostawimy cię samej ani na moment. Jesteśmy rodziną.
Zagryzłam
wargi i nie mogąc się powstrzymać, zarzuciłam ręce na szyję Jacksona i mocno
się do niego przytuliłam. On odwzajemnił uścisk, opierając podbródek na moim
prawym ramieniu.
–
Dziękuję – szepnęłam, nie wiedząc, co więcej powiedzieć.
–
Lepiej już chodźmy. – Mężczyzna zaśmiał się, poluźniając uścisk. – Czas, żeby
załoga poznała nową szefową.
Jęknęłam
tylko, po czym otworzyłam drzwi i wysiadłam z samochodu. Jackson poczekał na
mnie na chodniku, a gdy do niego dołączyłam, ruszyliśmy w stronę wejścia budynku.
Jak
tylko przekroczyliśmy próg biurowca, wszyscy zamarli, i to dosłownie. Było tak
samo jak wtedy, gdy Carter po raz pierwszy przyprowadził mnie tutaj ze sobą.
Jednak teraz zamiast spojrzeń pełnych ciekawości lub zazdrości, zewsząd
mierzyłam się z wyrazami smutku i współczucia. Nawet Violet, recepcjonistka,
która od zawsze okazywała mi jawną nienawiść, teraz uśmiechnęła się lekko na
mój widok i powiedziała ciche: „dzień dobry”. Odpowiedziałam jej skinieniem
głowy i nikłym uśmiechem, a następnie ruszyłam z Jacksonem w stronę wind.
–
Na razie pojedziemy do gabinetu Cartera, żebyś mogła na spokojnie oswoić się z
miejscem – wyjaśnił, gdy jechaliśmy na górę. – A za godzinę zorganizowałem
spotkanie w sali konferencyjnej z pracownikami.
–
Mam kompletną pustkę w głowie – powiedziałam przerażona. – Nie mam pojęcia, co
im powiedzieć ani jak się zachowywać. To ty powinieneś stać na czele firmy i
mafii. Ja się do tego nie nadaję, jestem żółtodziobem.
–
Dasz sobie radę, zobaczysz – zapewnił mnie mężczyzna, ściskając moją rękę. – Ja
tego wszystkiego nie chcę, mówiłem ci to już. I mówiłem szczerze. Carter
wiedział, co robi, zostawiając wszystko tobie.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, dojechaliśmy na nasze piętro. Jak tylko ruszyliśmy w stronę gabinetu, zza biurka wyłoniła się Emily. Podeszła do mnie, smutna, i bez słowa przytuliła mocno do siebie. Odwzajemniłam uścisk, przymykając oczy.
***
Tak jak
rano podejrzewałam, gdy tylko przekroczyłam próg gabinetu Cartera, poczułam się
tak, jakby ktoś dźgnął mnie nożem prosto w serce. Z siłą tornada przypomniały
mi się te wszystkie godziny, które spędziliśmy tutaj razem. Wszystko wyglądało
tak, jakby Carter wyszedł na chwilę i zaraz miał wrócić: na biurku walały się
papiery czekające na podpis, na środku stał laptop, a w łazience przylegającej
do gabinetu zobaczyłam jego kosmetyki.
To
było dla mnie za wiele. Niewiele brakowało, a odwróciłabym się na pięcie i
wybiegła stąd z płaczem.
–
Wszystko okej? – dociekał stojący tuż za mną Jackson.
–
Tak, spokojnie – odparłam, zerkając na niego. Starałam się brzmieć
przekonująco. – Nic mi nie jest.
Po
wyrazie jego twarzy widziałam, że mi nie wierzy, ale nic więcej nie powiedział.
–
Może podam wam coś do picia? – zaproponowała Emily, stając w drzwiach.
–
Wiesz co, napiłabym się kawy – stwierdziłam. – Ale tylko jeśli zrobisz też
sobie i do nas dołączysz.
Dziewczyna
popatrzyła na mnie zaskoczona, ale zaraz uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:
–
Bardzo chętnie.
– Ja też poproszę kawę – dodał Jackson, zanim Emily zdążyła wyjść.
***
Godzinę
później, tak jak zostało wcześniej zaplanowane, wszyscy pracownicy zebrali się
w sali konferencyjnej. Usiadłam u szczytu stołu, Jackson po mojej prawej, a
Emily po lewej stronie. Wstałam i odchrząknęłam, skupiając tym samym na sobie
uwagę zgromadzonych osób. Rozmowy ucichły momentalnie, co wzięłam za dobry
omen.
–
Jak zapewne wiecie, Carter wyznaczył mnie na swoją następczynię – zaczęłam. –
Nie będę was oszukiwać, nie mam doświadczenia na tym polu. Niektórzy z was
pewnie uznają, że zaplanowałam sobie to wszystko z premedytacją, ale to nie
jest prawdą. Jestem tak samo zaszokowana jak wy. Wiem, że siedzący obok mnie
Jackson jest o wiele lepszym kandydatem na to stanowisko niż ja, ale z
nieznanych mi przyczyn Carter wybrał mnie. Nie chcę go rozczarować ani działać
wbrew jego woli, dlatego postanowiłam stanąć na wysokości zadania i dać z
siebie wszystko. Mam nadzieję, że będę mogła liczyć na waszą pomoc. Z góry
mówię, że nie mam zamiaru nikogo zwalniać ani wprowadzać żadnych zmian w
kadrach. Jednak jeśli ktoś z was jest niezadowolony z tego stanu rzeczy, droga
wolna. Nie będę nikogo przetrzymywać tutaj wbrew jego woli. – Skończyłam mówić
i usiadłam z powrotem na fotelu, a w pomieszczeniu zapadła cisza jak makiem
zasiał.
Nagle
z krzesła podniósł się łysiejący mężczyzna średniego wzrostu z lekką nadwagą.
Na oko był przed pięćdziesiątką.
–
Pan Cambrini był wspaniałym szefem i wszystkim nam będzie go brakować –
powiedział, a zaraz po jego słowach dało się słyszeć pomruki popierające jego
wypowiedź. – Wierzymy, że wiedział, co robi, zostawiając firmę w pani rękach.
Myślę, że najuczciwszym rozwiązaniem będzie, jeśli póki co poznamy się lepiej i
zobaczymy, jak będzie się nam współpracować. Z pracy zwolnić się łatwo, ale
znaleźć kolejną, to już inna kwestia.
–
To uczciwa propozycja – odparłam, kiwając głową na znak zgody.
Spotkanie potrwało jeszcze kilka minut, po czym wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków, a ja odetchnęłam z ulgą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz